niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 7 .

... tata ! Byłam zaskoczona i stanęłam przed drzwiami jak wryta, ale potem rzuciłam się mu na szyję. Cieszyłam się że przyjechał w tak ważnym dla nas dniu. Wtuliłam się do niego zaczęłam płakać. Z radości, że mam go.
- Tatku ! - krzyknęła Kasia i także wtuliła się w niego. - Tak się cieszże, że z nami jesteś .
- Ja też. - powiedział i zaczął płakać.
Staliśmy tak przytuleni przez chwilę, a potem weszliśmy do salonu. Tata w ogóle nie zdziwił się, że przyjechali rodzice mamy. Okazało się, że to on ich zaprosił. Byłam szczęśliwa, że mam taką wspaniałą rodzinę.

                                                       NASTĘPNY DZIEŃ.
Była to sobota. Postanowiłysmy pojechać z Zuzką na rowery, była wspaniała pogoda. Słońce świeciło od samego rana. Było chyba ze 30 stopni jak nie więcej. Pojechałyśmy około 17.
- Pojedźmy tam nad staw, gdzie zawsze kaczki karmiłyśmy ! - nalegała Zuzka.
- No, ale miałyśmy jechać za miasto.
- Prooosze ! Potem tam pojedziemy, ale najpierw nad staw.
- Dobra, dobra. Jedźmy ! - krzyknęłam i zaczęłam ścigać się z Zuzką.
Wjechałam na chodnik i zaczęłam jechać jak szalona. Ludzie uciekali z chodnika, bo bali się, że na nich wjadę. Zresztą ja też się bałam :D W pewnym momencie, chciałam zjechać z chodnika i spałam z roweru. Nieszczęśliwie koło zsunęło mi się z krawężnika i wyryłam . Na szczęści obdarłam tylko kolano. Zuzka jak zawsze zaczęła się ze mnie śmiać , a dopiero potem pomogła mi wstać. Ludzie patrzyli na nas jak na wariatki, a my tak zawsze.  Byłyśmy już jakieś 50 metrów od stawu, gdy Zuzka krzyknęła :
- Kto pierwszy przy tej ławce - wskazała palcem.
- Okay !
Byłam pierwsza ! Zuza po drodze zaliczyła glebę. Ale szybko się wyzbierała i gdyby nie to, to była by pierwsza.
- Masz chleb ? - zapytałam.
- Mam ! - krzyknęła, wyciągając go z torebki.
- Skąd wiedziałaś, że tu pojedziemy? - spytałam zdziwiona.
- To było pewne, że się zgodzisz. Za dobrze cię znam . - przytuliła mnie.
- Ha. Ha. Ha.
- Chodź nakarmić te kaczki. Patrz jakie głoodne .- powiedziała smutnym głosem.
- Idę, idę.
Karmiłyśmy je tak z 20 minut i postanowiłyśmy jechać dalej. Daleka droga była przed nami, ale jednym z powodów tej wycieczki było to, że chcemy schudnąć. Zaproponowałam, że pojedziemy skrótami. Bałam się jechać drogą główną, bop tam zawsze jest duży ruch, a po za tym przejeżdżały byśmy koło TEGO miejsca. Źle mi się kojarzącego.
- Skręćmy teraz w lewo . Tam mieszka Gośka, może ją odwiedzimy. - powiedziałam.
- Oooo dobry pomysł ! - zgodziła się Zuza. - A wiesz gdzie dokładnie ?
- Mniej więcej. Ale zadzwonie do niej, żeby wyszła na pole.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam. Okazało się, że pojechała do cioci i nie ma jej w domu. Pojechałyśmy dalej.
- Maaagdaaa !! Ratuuuj !
- Co się stało ? - zahamowałam .
- Koło mi się psuje ! Nie ma powietrza w ogóle.
- Osz cholera ! Jak wrócimy ? Przecież do domu to jakieś 5 km.
- Ej ! A przecież na następnej ulicy mieszka Adam. On nam pomoże. - powiedziała szczęsliwa Zuza.
Adam to nasz przyjaciel z gimnazjum. Przyjaźnimy się z nim od podstawówki. Niestety poszliśmy do innych liceów i utrzymujemy słabszy kontakt.
- Napisze do niego, żeby wyszedł przed nas.
' Hej ! Mam pytanko. Wyszedł byś przed nas ? Jesteśmy niedaleko twojego domu i mamy mały prblem. Zepsuło się nam koło w rowerze.'

' Hej ! Przepraszam, ale nie dam rady. Jestem teraz jakieś 20 km od domu. Bardzo Was przepraszam :( '  - odpisał.


- No to dupa zbita ! Nie przyjdzie, bo nie ma go w domu.
- Jak my się wrócimy ? Będę musiała nieść ten rower do domu.
- Pomogę ci. - powiedziałam.
Jechałyśmy po mału w stronę powrotną. Drogą minęły nas koleżanki z gimnazjum. Zośka i jej paczka. Takie szkolne 'diwy'. Nigdy ich nie lubiła. W podstawówce były do zniesienia, ale w gimnazjum to już przeginały.
- Heej ! - krzyknęła Zośka. -  Co tu robicie ?
- Hej . Jeździmy, a wy?
- Przyszłyśmy do Adama. Dasz mi rower ? Podjadę do niego, do domu.
- Sorry, ale nie. My musimy już wracać.
Adam, pewnie zrobił sobie z nich jaja i powiedział, żeby przyszły do niego. Szłyśmy kawałek, patrzę do tyłu, a tam Adamek na skuterku rozmawia sobie z tymi paniusiami. Myślałam, że mnie krew zaleje ! Jak on mógł coś takiego zrobi ?!
- Magda, pomożesz założyć tą opone ? Bo spadła.
- Pewnie...
Założyłam ją, a ręce miałam brudne jakbym się węglem ubrudziła. Postanowiłam u myć je w rzece, akurat wtedy podjechał do nas Adam. Nie zostałam tam, tylko poszłam je umyć.
- Czemu uciekasz? - zapytał.
- Czemu ?! Jeszcze się pytasz ! Jesteś dupkiem ! Mówiłeś, że nie ma cię w domu, że 20 km od domu jesteś. A do nich to w parę minut dojechałeś ! Nie odzywaj się do nas ! - Krzyczała Zuza.
On popatrzył tylko na nas i pojechał do Zośki.
- Dupek ! Straszny mi kolega ! Nie będę się już do niego odzywać nigdy ! Niech spada ! - krzyczałam.
- Magda, chodź . Pójdziemy już do domu. Już 19, musimy przed nocą wrócić. - mówiła Zuzia.
Poszłam zła w kierunku domu, zresztą Zuza też. Nie okazywała tego, ale za dobrze ją znałąm, żebym tego nie zauważyła. Wróciłyśmy do domu około 21, zmordowane i wykończone.




Przepraszam Was, że tak długo nie dodawałam kolejnego rozdziału, ale nie miałam czasu i weny. Aż tu nagle taka sytuacja. Ta sytuacja przytrafiła się mnie i moim koleżankom. Nie dosłownie taka sama, ale mniej więcej. Proszę Was komentujcie. Nie musicie mieć kont, można z anonima.

Pozdrawiam ! :*

1 komentarz:

  1. hmm będe pierwszą osobą która skomentowała ale bardzo podoba mi sie twoje opowiadanie:)

    OdpowiedzUsuń